Witam was. Czy mam dodawać posty w dalszym ciągu? z powodu braku czasu nie dodawałam nic ostatnio,ale to się zmieni. Czy mam kontynuować historię? zapowiem dla ciekawych że bardzo wiele będzie się działo :)
Nicole Brownstone
Bluest side of sky
wiecie co? gdybym wiedziała jak bardzo zmieni sie Will.. nigdy, przenigdy nie zaczełabym z nim znajomości.. tylko problemy... chcecie sie dowiedzieć co mam na myśli? poczytajcie dalej.. phh..w życiu nikt by sie nie spodziewał że z chórkowej myszki wyrośnie zbereżny rudy twardy gnojek... -.-
poniedziałek, 25 marca 2013
sobota, 8 września 2012
if you know what I mean ...
Za tydzień wyjeżdżamy na wielką wycieczke do Hollywood.. a
ja sobie właśnie leże chora w łóżku. Masakra.. wszędzie zużyte chusteczki
higieniczne…lekarstwa. I nawet mogę się pochwalić że umieram.. czuje się
fatalnie…musze zadzwonić do Rogdera.
-Laflayette Midnight Pub, Rodger Skresky ,słucham
-dzień dobry panie Skersky.. mówi Nicole.. czy.. mogę
..huh..jestem chora i potrzebuje troszke wolnego
-ile?-głos w słuchawce był wyraźnie zły
-trzy,cztery dni….potem i tak musze się zwolnić…wyjeżdżam do
Hollywood z Williamem i Jeffreyem
-ahm..czyli wszystko wyjaśnione. Już mogę panią zwolnić..
jeżeli pani chce..
-dobrze. Huh… musze się zgodzić. I tak bym przyszła po
papiery.. czy może je odebrać któryś z moich kolegów dziś po południu?
-naturalnie panno Brownstone. Czekam. Dowidzenia i miłego
dnia życzę.
-dowidzenia.-rozłączyłam się. Boże drogi… w co ja się pakuje
do jasnej jebanej cholery! Co ja do kurwy nędzy robie najlepszego??!! Po. Co.
Ja. Się.Pcham.Do.HOLLYWOOD??!!.. przecież..huh.. jade tam tylko dlatego że chce
tego Will? Najwidoczniej. A co ja z tego będę miała? On tam jedzie w konkretnym
celu…a ja tylko na doczepke. Telefon.
-tak sucham?
-hej Nicky..moge wpaść?
-Will..jestem chora..
-o.. to zaraz będę-no i się rozłączył. Czy ja nie mówie wyraźnie?
JESTEM C H O R A. chora..co w tym
niezrozumiałego….pukanie do drzwi.. pewnie Will.
-proszę!-ledwo co krzyknęłam i rozkasłałam się na dobre-wejdź…
-hej Nicky..to ja Will..słuchaj..twoja mama powiedziała
mamie Izziego że jesteś chora,mama Izziego zrobiła ci zupke i kazała zanieść..w
sumie miał to zrobić Izzy ale pojechał do swojej dziewczyny mieścine
dalej-momentalnie wyzdrowiałam
-DO KOGO,SŁUCHAM??!!
-jakąś dziewczyne ma..po tym występie w LMP jakaś się do
niego przyjebała..ale pobędzie z nią pewno chwile,przeleci i zerwie
-wy chłopcy jesteście paskudni-obruszyłam się-jak tak można…nie
jesteśmy jak rzeczy,my czujemy. Mam nadzieje Will że chociaż ty tak nie zrobisz
ze swoją dziewczyną bo ci szczerze nakopie-popatzryłam na niego gniewnie a on
tylko spuścił wzrok i się zarumienił
-Nicky…jaa..-zająkał się i w tym momencie do domu,bez
pukania,bez dzień dobry,kukuryku ani pocałuj mnie w dupsko,wparował Izzy
-siema siema siema ,doszły mnie słuchy że ktoś tu
choruje-uśmiechnął się i usiadł na sofie
-a mnie doszły słuchy że kogoś masz…boże,chłopaki. Jestem waszą
przyjaciółką od tak dawna. A wy kompletnie nie jesteście ze mną szczerzy. Ja was
nie okłamuje-popatrzyłam na nich podpuchniętymi oczami,powiedziałabym coś
jeszcze,ale jakoś wzieło mnie na wymioty więc poleciałam do łazienki.
-Nicky? Wszystko okej?-po chwili do łazienki zapukał
Will,wyjrzałam cała spocona z podkrążonymi oczami z łazienki
-a jak ci się wydaje-odchrypiałam niemal zabijając go wzrokiem
-jedziemy do lekarza?
-weź..po co..
-bo jesteś chora?
-nie Will..przejdzie mi..zaraz przyjdę..-zamknęłam się na
klucz w łazience i osunęłam po drzwiach na ziemie,masakra. Czemu do cholery
jasnej oni w ogóle mi nic nie mówią??!! Huh.. jestem nimi wykończona
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
"How come you never go there..."
Nadszedł dzień koncertu. Koncert jak koncert. Gdyby nie fakt
że coś się jednak zmieniło w Willu.. na te dwie godziny zrobił się zupełnie
inny. Tylko… tylko trudno mi powiedzieć jaki. Po kilku coverach podszedł do
baru żebym mu nalała szklanke jego ulubionego piwa.
-no Niks, jak ci się podobają koledzy w akcji?
- spoko-polerowałam szklanki i sztućce
-ej… mała.. jesteś na mnie zła?
-nie Axl. Tylko jestem w pracy jakbyś nie widział…
-wybacz-wziął haust piwa i odłożył kufel na stół z lekkim
stukiem.
- e! laleczko z dużym biustem! Nalej mi whiskacza!- burknął
do mnie jeden pijany koleś przy barze
-już się robi sir-musiałam być miła dla klientów. Nie ważne
jak mnie nazywali,albo co robili. Gdyby Rodger zauważył że robie coś nie tak,
od razu mogłabym szukać pracy gdzieindziej.
-co to było koleś? Z szacunkiem proszę do tej pani!-krzyknął
Will
-Will..uspokój się..jestem w pracy…-odpowiedziałam zmieszana
-ale co uspokój? Co uspokój??!! Ten facet nie może się tak
odzywać do cholery jasnej!
-uchh..Will…chodź na zaplecze..musimy pogadać-wyszłam zła,
gdy obydwoje znaleźliśmy się na zapleczu zapytałam z wyrzutem-CO TO MIAŁO BYĆ
?CO? pohamuj się troche
-Nicky ten palant nie może się tak do Ciebie
odzywać-popatrzyła na mój rowek-co prawda masz ładne zaplecze,ale to nie znaczy
że on ma się tak świńsko do ciebie odnosić do kurwy nędzy.-zakryłam
zarumieniona piersi
-Will..to moja sprawa,nie twoja..
-ale..kurwa no-chwycił się za głowe jakby miał sobie wyrwać
włosy-ZALEŻY MI NA TOBIE ROZUMIESZ?! I NIE CHCE ŻEBY KTOKOLWIEK CIE OBRAŻAŁ!-trzymał
mnie w ramionach i potrząsał mną lekko.gdy skończył patrzyłam na niego
załzawionymi oczyma.
-Will…przestań-powiedziałam ledwo słyszalnie i wybiegłam z
zaplecza.biegłam przed siebie.. byle dalej,tak żeby nikt mnie nigdy nie złapał
ani nie zatrzymał. Usiadłam na pagórku i jeszcze dłuższą chwile płakałam. Gdy
się nad tym zastanowiłam pomyślałam że nie mam pojęcia czemu płakałam.. za dużo
myśli galopowało mi w głowie. CZY TO ZNACZY ŻE WILL MNIE KOCHA?! Boże..
chciałabym myśleć że to nieprawda. Gdy usłyszałam za sobą kroki,podskoczyłam.
Ale byłam za bardzo sparaliżowana żeby uciec.
-biegłem za tobą-usłyszałam nagle kojący głos Willa
-niepotrzebnie-odburknełam
-Nicky….huh-usiadł obok mnie i schował twarz w dłonie- może
za dużó ci powiedziałem…nie chce zniszczyć naszej przyjaźni,jeszcze tym
bardziej przed wyjazdem do Hollywood-dotknął delikatnie mojej ręki tak że przez
moje ciało przebiegł silny dreszcz- ale naprawde osiemnaście lat to dużo jak na
skrywanie tego że..
-NOSZ DO KURWY NĘDZY GDZIE WY SIĘ SZWĘDACIE!-ooooo…Izzy się znalazł
..szkoda że akurat teraz. Wstaliśmy i otrzepaliśmy się z ziemi.
-huh…to moja wina Iz..ja uciekłam…
-Ale…
-nie Will..za dużo już powiedziałeś-zadzwoniłam do szefa i
wziełam sobie wolne na reszte wieczoru. Siedziałam w domu sama, bo mama znów poszła
do pracy na nocną zmiane. Nie wiem co w tym momencie było gorsze. Samotne siedzenie
w domu? Czy rozmowa z Willym…
czwartek, 9 sierpnia 2012
can u imagine that?...of course no..
-Nicky! Co ty tu robisz? –ułyszałam zadowolony i troszke
zdziwiony głos Willa…
-pracuję
-czemu nam nic nie powiedziałaś?-dopytywał się zaskoczony
równie co Will,Izzy
-jakoś nie było okazji.. i wyleciało mi z głowy…nie ważne.
Mam dużo pracy.
-jest Rodger?-Rodger…mój szef i szef całej tej budy.
Zapomniałam że chłopcy mieli obiecany koncert w LMP.
-jest. Zaraz go zawołam.RODGER!!
-jestem chwilowo zajęty!! Zaraz tam przyjde!!
-no…musicie moment poczekać.
-jasne- chłopcy usiedli na wysokich krzesłach przy barze.
Czekaliśmy na szefa z jakieś pół godziny a mi czas dłużył się niemiłosiernie
więc zaczełam polerować szklanki
-napijecie się czegoś?
-martini z colą-bąknął Izzy
-Jacka Daniels’a jeśli łaska-nalałam im po drinku
-proszę bardzo. To o której macie ten koncert?
-właśnie to przyszliśmy ustalić z Rodgerem. Nie specjalnie
nas doiformował.
-ahm…-oparłam się o lade.-kurcze ale tu kurewsko nudno
-no..w chuj…nic tu się nie dzieje-napomknął Izzy
-o! szafa grająca!- proszę. A nie mówilam że Will zachowuje
się jak małe dziecko? Wrzucał dwudziestopięcio centówki i co chwila wybierał
nową melodie,świetnie się przy tym bawiąc
-czemu się tak uśmiechasz?-wytrącił mnie z zamyślaenia Izzy.
-czemu co? A..tak..przepraszam.zamyśliłam się. Czy kolacja u
twojej mamy jest nadal aktualna?
-no ba! Will też wpadnie.. o ile nie wciągnie go ta gra
hazardowa.NAŁOGOWE SŁUCHANIE MUZYKI. MA SAK RA
-oj daj mu spokój..nie się bawi póki jeszcze może..
Po mojej pracy ustaliliśmy termin i date koncertu z
Rodgerem. Poszliśmy całą trójcą do
Stradlinów. Czasami zazdrościłam Izzyemu jego rodziców. Kochali się. Nie
bili. Byli ze sobą. Jak jedna wielka cudowna i wspaniała rodzina. Usiedliśmy do
stołu przy przepysznym burito i zrobiliśmy burzę mózgów dotyczącą naszego wyjazdu
do Hollywood. Troche się posprzeczaliśmy.potem pogodziliśmy. My tak mamy. To u
nas normalne a wręcz naturalne. Czasami Will mnie mocno wkurzał..swoimi argumentami
w związku z wyjazdem.
niedziela, 5 sierpnia 2012
...tooo late for run.. god! no...
-Axl. Musimy
pogadać. Teraz. Zaraz
-Nicky? To
ty? Czemu dzwonisz o 4.30 nad ranem?
-nie mogę
spać.. musze z tobą pogadać..
-dobra..wpadaj
do mnie,bo nie zwleke się z łóźka
-będę za 15
minut-nie mogłam spać. Musiałam z nim pogadać. Nie wiem czemu akurat do głowy
przyszedł mi Will. I tak było już za późno..a raczej za wcześnie na kogokolwiek
innego. Właśnie w taki oto sposób znalazłam się właśnie koło piątej rano w domu
Bayleyów. Weszłam jak zwykle przez okno u Willa w pokoju. Wolałam się nie
natykać na ojczyma Willa. a jego pokój był jedynym miejscem w domu do którego
nie miał prawa wejść. Po tym co mu zrobiłam lata temu nie miał cywilnej odwagi
spojrzeć prosto w oczy ani Willowi ani mnie. Nierozumiem. Przecież mama Willa
jest taką ciepłą, miłą i mądrą osobą. Dlaczego pozwoliła Willowi tak cierpieć.
Nic jej nie zrobił przecież. Zawsze grał na pianinie. Śpiewał razem ze mną w
chórze. Nie sprawiał kłopotów. Dobrze się uczył. A ona go tak zepsuła.
Zniszczyła. Zmiażdżyła. Po prostu najzwyczajniej w świecie zabiła od środka.
Nie nie od zewnątrz żeby śmierć była szybka. Woli go zabijać na raty. Po
kawałeczku. Od środka. Precyzyjnie. Wiecznie. To nienormalne jak łat..
-cześć
Will…-otworzył jedno oko i odkrył kołdrę
-siemka,wskakuj
jeszcze się prześpimy chwilke
A co mi
tam-pomyślałam i położyłam się obok Willa. był ciepły,pachniał czymś bardzo
ładnym. I w ogóle stało się w końcu tak że poszłam spać koło niego. Około
jedenastej obudził mnie zgrzyt drzwi do pokoju Willa…przyniósł mi śniadanie.
- wolisz
tosty czy omlety?
-omlety. Masz
syrop klonowy?
-jasne.
Powiedz mi tak oprócz tego że przyszłaś się przespać to co jeszcze cie do mnie
sprowadza?
-huh..rozmawiałam
z Michelle…
-Nicky..prosiłem
cie.
-wiem.
Musiałam Will…
-dobra mów
lepiej co ci powiedziała
-no
szczerze…to nie była do końca zadowolona twoim pomysłem. Wręcz była wściekła
tym że tak sobie ubzdurałeś
-nic sobie
nie ubzdurałem. Jedz bo ci wystygnie.-wolałam przemilczeć reszte tego wątku rozmowy. Nie chciałam ciągnąć dalej
tego co i tak wszyscy uważali za bzdure.
-która
godzina?-zapytałam nagle
-coś koło
13.00 a co?
-musze iśc do
prac.. do pracy do mamy. Musi mi dać troche kasy na obiad.
- może pójde
z tobą?
-NIE! Znaczy…
nie…poradze sobie..może kiedy indziej ,dzięki za troske-zebrałam swoje rzeczy i
wyskoczyłam przez okno na trawnik ogródka pani Bayley. Nie dbała nigdy o niego.
Wszystko miała gdzieś. Dobra ,nieważne,bo zaraz się znów niepotrzebnie wkurzę.
Dojechałm do pracy jeszcze przed 14.00. przebrałam się,zjadłam troche shoarmy i
jak zawsze stanęłam za ladą. Nic się nie działo więc zaczełam rysować w
notesiku do zamówień jakieś postacie. Potem oczy. Zwierzęta. Instrumenty.
Bryły. Rzeczy.Kwi… usłyszałam brzdęk dzwonka gdy dwójka młodych ludzi weszła do
baru. Na początku nie wiedziałam kto to, ale gdy wyostrzył mi się wzrok
zauważyłam Willa i Izzyego. Było już za późno na ucieczke.
czwartek, 2 sierpnia 2012
do u know what?
-i?-zapytałam prawie z piskiem,chrząknęłam- przepraszam… i? –zapytałam
spokojniej
-i co. I nic… a se wymyślił…
-huh..cały on. Napijesz się czegoś?
-martini z coca-colą
-jasne. już –nalałam szklanke coli i kilka dużych kropel Martini-
z lodem?
-mhm- Izz już rozsiadł się na kanapie i wyłożył brudne
trampy na stolik. zamknęłam oczy i wciągnęłam gwałtownie powietrze i
zatrzymałam je w płucach. Chciałam mu zwrócić uwage,ale jakoś nie
potrafiłam.podałam mu szklanke z colą i usiadłam naprzeciwko niego w bujanym
fotelu.
- to co robimy?
- czemu się mnie pytasz. Jestem facetem. To ty jesteś w
naszym stadzie odpowiedzialna za planowanie.-popatrzyłam na niego spode łba
-wysiliłbyś się troszke Iz-mlasnęłam i wypuściłam powietrze
nosem,patrząc w okno- rany jego pomysły mnie już przerastają
- ja też wysiadam-upił duży łyk drinka. Nagle usłyszałam
chrzęst klucza w zamku
-Nicole! Jestem w domu!
-mamo nie musisz krzyczeć. Jesteśmy w salonie…
-„śmy”? –zajrzała do salonu-o cześć Isbel . co u mamy?
-spoko. Jeszcze żyje –uśmiechnął się lekko
-ahm-bąknęła w roztargnieniu mama szperając w torebce-to
dobrze że ma nową fryzure.musze iśc-i poleciała do siebie do pokoju. Izz
zmarszczył brwi
-nie mówiłem że mama ma nową fryzurę..
-spoko-przewróciłam oczami- to normalne..ona tak zawsze..
-ona cie nigdy nie słucha?
-och stary. Dobrze że chociaż cie zauważyła-podniosłam lekko
brwi-zwykle nawet tego nie robi..
-masakra-zmarszył się Izz
-i co mam zrobić. Taka jest i tyle.
-wiem- zdjął nogi ze stolika- pójde już. Późno już.
-jutro do ciebie wpadne po pr..popołudniu..-uff! Prawie się wygadałam!!
-spoko.mamarobi burito na kolacje. Zaprosze też Willa. Pogadamy
o tym wypadzie.
-jasne . do jutra
-pa-wyszedł z domu. Pozostały po nim tylko błodne ślady
podeszw trampek. Ta noc była okropna. Cały czas śnił mi się Will na przemian z
Izzem i Michelle… budziłam się co godzine oblana potem. Huh.. tego wyjazdu to na
pewno nerwowo nie wytrzymam.
środa, 1 sierpnia 2012
...and nothing else matters...
-Michelle?-musiałam z nią pogadać..była młodsza odemnie o 3
lata. Co z tego że mieszkała w Seattle na drugim końcu kraju? Zawsze była moim
oparciem.
-Przy telefonie. Kto mówi?
-to ja Nicky
-A cześć..co tam? Co u mamy?
-sama wiesz jak jest. Nawet z nią już nie gadam. Nie mam kiedy…
wraca w nocy z pracy. Pracuje u siebie w gabinecie.
-rozumiem. Coś się stało że dzwonisz?
-nie…znaczy.. pamiętasz Williama Bayleya?
-coś mi świta…to ten rudzielec z chóru który mnie tak
wkurwia?
-huh..-przewróciłam oczami. Nigdy się z Michelle nie lubili.
Nie mam pojęcia czemu. Cały czas od kąd pamiętam dogryzali sobie. Mam tylko
nadzieje że nie z mojego powodu.- tak to ten…nie możesz się z nim pogodzić?
-weź spierdalaj . z tym dupkiem? Chyba cie pojebało
-o widzie że taty nie ma w domu..
-czemu?
-bo przeklinasz
-oj nie zgrywaj takiej świętej. Nic nie przebije tego że
byłaś już notowana na policji tyle razy ze swoim kochasiem
-TO NIE JEST MÓJ KOCHAŚ MICHELLE!
-wybacz. Narzeczony
-Michelle…
-sory.. no co z nim?
-chce mnie wziąć na wycieczke do Hollywood i do was do
Seattle-odpowiedziało mi tylko głuche piii piii pii pii,odłożyła słuchawke. Zapewne
po tym jak usłyszała to z Seattle. W sumie nie po to wyjeżdżała żeby teraz na
niego czekać. Wybrałam numer do Willa. Nikt nie odpowiadał. Usłyszałam dzwonek
do drzwi.pobiegłam otworzyć
-cześć Wi..a to ty Izz..
-ty się księcia z bajki spodziewałaś?-wszedł do mojego domu
w ubłoconych trampkach.aż syknęłam. Dopiero umyłam podłoge
-co się stało?
-nic Izz..po co przyszedłeś?
-myślałem że się ucieszysz
-ciesze się ale nie wiem co tu robisz-oparłam się o futryne
drzwi
-Will mi mówił o wycieczce.
poniedziałek, 30 lipca 2012
So? trip to Hollywood?...but just one problem...
Już trzy dni nie odzywam się do chłopaków. Zobaczymy kto
pierwszy wymięknie. No i mamy zwycięzce. Muszę odebrać telefon. Bo się obrażą
na mnie.
-tak słucham?
-hej Nicky-usłyszałam skruszony głos Willa-przepraszam za
ostatnie.. jakoś mi wypadło z głowy żeby ci powiedzieć..
-ta..fajnie..coś jeszcze?
-ej weź..nie złość się. I tak wiesz że cie kocham
-huh..Willy..-cóż.zawsze rozczulał mnie takimi tekstami. Nie
ma co się sprzeczać.
-pójdziemy dziś na nasze ulubione mordoklejki-zaczełam się
śmiać
-Will..chodziliśmy na mordoklejki jak mieliśmy po 6 lat
-a coś się zmieniło od tamtej pory oprócz tego że już nie
mamy po 6 lat?
-no nie…dobra wpadne do ciebie zaraz
-dozobaczenia- nie no..nie potrafie być długo obrażona ani
na Willa ani na Izziego. Wieczór spędziłam z Axlem.. dawno się tak nie
uśmiałam. Pogadaliśmy. Pochichraliśmy się. Jak za dawnych czasów. Brakowało mi
tylko Izzyego.
-Will..może.. pójdziemy po Izziego?
-e.. on ma dziś randkę ze swoją 14-letnią gitarą, na pewno
ma nas gdzieś. Wiesz co się dzieje jak przeszkadzamy w egzystencji z jego
gitarką?
- no wiem.. huh.. no nic
-em… Nicky… słuchaj a może byśmy.. no.. ten…
-hm?
-pojechali na wycieczke do Hollywood?
-co proszę?
-no.. takie mam marzenie. Potem pojechalibyśmy do twojego
taty do Seattle..no ;) taka mała wycieczka
-Will..wiesz gdzie jest Hollywood ,a gdzie Seattle? Matka
mnie nie puści na taka podróż…
- poproszę ją. Mnie lubi. Na stówę się zgodzi.
- a Is?
-pojechałby z nami.
- jak ty to sobie wyobrażasz..że co?...jak my będziemy
funkcjonować bez grosza przy dupie,albo mieszkania..jedzenia. jak my się
będziemy poruszać?
- auto masz nie? Dostałaś od taty na szesnastkę. Kase jakąś
mam..ty na pewno też. A o skąpiradle Izzym już nie wspomnę. Możemy mieszkać w
aucie dopóki czegoś nie znajdziemy. Poradzimy sobie. Proszę zrób to dla mnie
Nicky.
-Will….
-proszę nooooo
-huh.. nie wiem.. muszę to przekonsultowac z Michelle…
-zadzwonisz do niej?!
-a czemu nie?
- bo jej nie lubie…
-a co ma dzwonienie do sympatii?
-dużo…
-Will. Zadzwonie do niej.pogadam z mamą. Przemyślę sama. I
zobaczymy..
-okej..-dałam mu całusa w policzek. pożegnałam się z nim i
poszłam do domu. całą drogę myśląc o tym co powiedział mi Will.
niedziela, 29 lipca 2012
"The dream is true..."
Po skończonej zmianie wróciłam do domu. Musiałam tam troche
ogarnąć. Założe się się mama przespała cały dzień i nawet nie kiwnęła palcem
żeby cokolwiek zrobić. Wszystko na mojej głowie. Nawet obiadu nie zrobiła.
Pewno siedzi w pokoju i opracowywuje kolejny artykuł. Z reguły zabiera pracę do
domu.
-mamo wróciłam!- dom lśnił, mama stała przy garach w
fartuszku i gotowała obiad. Nagle Will stanął przede mną, wyglądał na
starszego, pocałował mnie namiętnie i przywitał słowami:
-cześć Perełko? Jak było w pracy?-nie zabardzo wiedziałam co
mam mu odpowiedzieć więc rzuciłam zaskoczona tylko:
- w miarę. Dużo roznoszenia…-nie zastanowiłam się nawet z
tego wszystkiego skąd wiedział o mojej pracy. Przypomniało mi się że mama mogła
podkablować. Zamurowało mnie jak się do mnie odwróciła żeby się ze mną
przywitać. Była dużo starsza, miała dużo zmarszczek i oczy zmęczone życiem.
-mamo co ci się stało?-wydusiłam zaskoczona po chwili
-co? Jestem brudna?-chciałam jej odpowiedziedzieć ale po
schodach zbiegła dwójka dzieci, były rude i bardzo podobne do siebie
-cześć mamo!-krzykneły nagle
-co??!!-aż pisknełam. obudziło mnie szarpanie za ramię
-wstawaj Nicole! W pracy jesteś! Jeszcze pół godziny!
-osz kurwa-przeklnęłam pod nosem. To znów ten głupi sen z
serii Will i ja..masakra normalnie.
Skończyłam zmianę o 18.30 i
pobiegłam pędęm do domu. Na szczęście gdy weszłam do domu zastałam stary bałagan
i zaspaną mamę szwędającą się po domu.
Sometimes... u can better have nothing to say...
-dzień dobry pani Stradlin –weszłam po domu i wytarłam buty.
I tak zaraz pewno powiedziałaby mi żebym ich nie ściągała.
-wejdź wejdź kochanie zrobiłam na kolacje wasz ulubiony
makaron-mama Izziego kochała kuchnię włoską. Coż się jej dziwić przecież
jeździła co chwile do Włoch..
-dobry wieczór –do kuchni w obłoconych butach Willie
wparował do kuchni niemalże strącając posążek buddy na półce
-cześć Bruce
–przywitała Willa pani Stradlin. Zawsze tak do niego mówiła..on tego nie
cierpiał ale musiał się przyzwyczaić…WILLIAM BRUCE BILLY BAYLEY. Tak w całości
nazywał się Will.
-co dziś na kolacje pani Stradlin?
-ej..dude..może grzeczniej?
-najdroższa pani Stradlin, matko monarchy Isbel co dziś pani
szykuje na wieczerzę?-wybuchneliśmy śmiechem
-oj Bruce Bruce..makaron wam zrobiłam
-mmm pychota . Is, gdzie jutro idziemy?-a tak.. nie
powiedziałam wam..ale pewno i tak by wkońcu wyszło w praniu. Will nie chodzi
już do szkoły od jakiś 3 lat. Daje mu darmowe korki w zamian za to że on uczy
mnie grać na pianinie. Is rzadko chodzi do szkoły,ale daje jakoś rade. On z
resztą i tak nie potrzebuje się uczyć. Nie specjalnie ma aspiracje na pójście
na studia. A jego mama się go nie czepia, bo i po co? Jest już dorosły może
decydować sam za siebie. Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam Izziego w szkole.
Zawsze miał dłuższe włosy niż pozostali chłopcy. Will zaczął zapuszczć włoski
dopiero po tym jak się dowiedział że jego biologiczny ojciec nadal żyje. Wtedy
był zły na wszystkich. Nawet na mnie ,chociaż nie mam pojęcia czemu.
-hmm.. możemy troche pograć u mnie w garażu.. muszę tam
ogarnąć bo po ostatnim razie zostało w pizdu butelek.
- spoko… Nicky wiesz że w sobote mamy koncert w Laflayette
Midnight Pub?
-nie.. pierwsze słysze. Fajnie że w ogóle sobie
przypomniałeś o tym że go macie-upiłam spory łyk coca-coli
-oj przepraszam.. Izzy? Mówiłeś to już tym cheerlederkom? W
szególności Maggie i Taylor?
-mhm- zadowolony założył ręce za głowę
-aha…fajnie…ja dziękuję za kolacje pani Stradlin. Muszę już
iść
-Ale Nicol… stygnie siadaj
-właśnie Nicky nie strzelaj fochów…siadaj..
-NIE..nie.. naprawde dziękuję. Dobranoc-wyszłam z ich domu
jak gdyby nigdy nic. NO BOSZ KURCZE! CZEMU JA SIĘ ZAWSZE DOWIADUJE OSTATNIA??!!
I TO PO MAGGIE I TAYLOR! Znam ich dłużej. Ale cóż. Jak widać ich nie kręce.
Wolą się miziać z tymi lalkami… po prostu poszłam do domu. zamknęłam się na
cztery spusty bo mama i tak nie wraca na noc do domu bo ma nocną zmianę.
Włączyłam jakąś płytę Aerosmith na gramofonie, i położyłam się na sofe.
Myślałam nad tym kim jestem dla moich bliskich…dla Willa….Izziego…pani
Stradlin…dla mojej mamy…mojej siostry…mojego taty… dla ludzi ze szkoły. Czy ja
coś w ogóle znaczę.
Rano obudził mnie odgłos
kosiarki. Mój sąsiad, pan Franklinson, kosił trawę u siebie w ogródku. Muszę
iśc do pracy-pomyślałam. Zeszłam do kuchni i zobaczyłam w przedpokoju szpilki
rozrzucone w nieładzie pod drzwiami. No.. mama wróciła z nocki. Pewno śpi.
Zrobie kawę. Sama też się z chęcią napiję,a co.. obudzę się przynajmniej.
Musiałam wyjść żeby zdążyć na drugą do pracy. Pracuje jako kelnerka w
Laflayette Midnight Pub. Will i Izzy jeszcze o tym nie wiedzą ale nie będę im
mówić. Po co… nie wszystko muszą o mnie wiedzieć. I tak wie wiedzą
wszystkiego.. i może nich tak pozostanie.
Why so serious?
-No na pewno nie Will… nie wejdę tam mam lęk wysokości..
-nie wygłupiaj się. chodź pomogę ci…
-Will..-zmierzyłam go wzrokiem którym można by porównać do
wzroku „i kill you”
-Nicky nooooooo
proszę cie..
Był rok 1980…niedawno
skończyłam 18 lat, tak jak mój najlepszy i najstarszy zarazem przyjaciel Will
Bailey, a William cały czas zachowywał się jak małe dziecko: łaził po drzewach,
bawił się na placach zabaw i tak dalej..a mnie powoli zaczynał traktować jak starą ciotke .. ale co ja mam zrobić że
już jestem pełnoletnia. Taka jestem i koniec. Jeffrey..mój drugi kumpel z
którym znam się już równie długo co z Willem… z tym że Jeffa nie znam tak
dobrze.. nie spędzam z nim tyle czasu. On sam nie jest też otwarty. Woli
trzymać się z boku.. jest troszke inny niż ja i Will.. chociaż ja już w sumie
coraz bardziej zamykam się w sobie. To wina mojej rodziny. Ewidentnie. Mama
–Cornelie pracuje w pobliskiej prasie jako redaktor naczelny. Nie ma jej w domu
całymi dniami. Tata -Bradley… wielki biznesmen. Rozwiódł się z mamą i wyjechał
z moją siostrą Michelle do Seattle które było w pizdu kilometrów od Laflayette…
naszego miasteczka. Naszej dziury w której jak zawsze nic się nie działo. Jak
wyglądam? Normalnie… kręcone kasztanowe włosy, owalna piegowata buzia.. nienaganna
sylwetka, ogółem.. nie jest tak źle.
-pomoge ci tu wejść..wiesz jakie tu są widoki? Zajebiście tu
jest
-Will nie wejde na drzewo… zrozum to do cholery i zejdź z
tamtąd bo nas znów przyłapią-Will zeskoczył z drzewa kilka centymetrów koło
mojej twarzy
-i co nam mogą zrobić Nicky? Przymkną nas na 48? Już nie raz
byliśmy w takiej sytuacji..
-Will…
No tak… nie mylił się… na komisariacie nas znali całkiem
dobrze. Nie da się ukryć. Byliśmy dzieciakami więc gówno mogli nam zrobić… no
gorzej jak jesteśmy już pełnoletni. Teraz nam mogą zrobić dosyć dużo.
-Proszę cie Nicks.. nie pożałujesz
JASNE! OH JEAH! NICOLE BROWNSTONE! DASZ RADE KURWA! Gdyby
nie lęk wysokości… ale skoro Will mówi że nie pożałuje to może wart… zaraz
zaraz… od kiedy ja jestem mu taka uległa? CHRZANIE TO! Co się będę! Nie wejde
tam i kropka.
Tsa…i kropka.. wziął
mnie na barana i wniósł na gałąź
-WILL PUSZCZAJ DO CHOLERY CIĘŻ…łaaał
-mówiłem że nie pożałujesz?- chełbił się zadowolony Will-
chciałem cie tu wcześniej zabrać,ale nie było jakoś okazji
-ahm.. a teraz jest okazja?
Will wachał się przez moment. nawet troche się zaczerwienił.
- no….
-hej cholerne gołąbki może zejdą na moment na dół? Moja mama
was woła na kolacje
To Iz… jego mama była naszą wspólna mamą.. karmiła nas, wychowywała,
uczyła nas no i najczęściej spaliśmy u Iz’a . Will nie miał szczęśliwego
dzieciństwa..jego ojczym go bił… a nawet wykorzystywał seksualnie. Jak Will mi
o tym opowiedział.. wiecie co? Jestem pacyfistką, ale gdy dowiedziałam się o
tym… po prostu go pobiłam. Serio. Jego matka dzwoniła po policje. Mnie bał się
uderzyć więc miałam wolna rekę co do tych rzeczy.
-już idziemy…ymm.. Will? I jak niby panie mądraliński ja mam
stąd teraz zejść?
-no jakto jak?-zepchnął mnie z
drzewa. Spadliśmy razem, ja na niego. pierwsze śmialiśmy się przez chwilke, ale
po chwili oboje zamilkliśmy… i patrzyliśmy sobie chwile w oczy. Wstałam,
poprawiłam fryzure, otrzepałam się z liści i poszłam na kolacje do Stradlinów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)