poniedziałek, 20 sierpnia 2012

"How come you never go there..."


Nadszedł dzień koncertu. Koncert jak koncert. Gdyby nie fakt że coś się jednak zmieniło w Willu.. na te dwie godziny zrobił się zupełnie inny. Tylko… tylko trudno mi powiedzieć jaki. Po kilku coverach podszedł do baru żebym mu nalała szklanke jego ulubionego piwa.
-no Niks, jak ci się podobają koledzy w akcji?
- spoko-polerowałam szklanki i sztućce
-ej… mała.. jesteś na mnie zła?
-nie Axl. Tylko jestem w pracy jakbyś nie widział…
-wybacz-wziął haust piwa i odłożył kufel na stół z lekkim stukiem.
- e! laleczko z dużym biustem! Nalej mi whiskacza!- burknął do mnie jeden pijany koleś przy barze
-już się robi sir-musiałam być miła dla klientów. Nie ważne jak mnie nazywali,albo co robili. Gdyby Rodger zauważył że robie coś nie tak, od razu mogłabym szukać pracy gdzieindziej. 
-co to było koleś? Z szacunkiem proszę do tej pani!-krzyknął Will
-Will..uspokój się..jestem w pracy…-odpowiedziałam zmieszana
-ale co uspokój? Co uspokój??!! Ten facet nie może się tak odzywać do cholery jasnej!
-uchh..Will…chodź na zaplecze..musimy pogadać-wyszłam zła, gdy obydwoje znaleźliśmy się na zapleczu zapytałam z wyrzutem-CO TO MIAŁO BYĆ ?CO? pohamuj się troche
-Nicky ten palant nie może się tak do Ciebie odzywać-popatrzyła na mój rowek-co prawda masz ładne zaplecze,ale to nie znaczy że on ma się tak świńsko do ciebie odnosić do kurwy nędzy.-zakryłam zarumieniona piersi
-Will..to moja sprawa,nie twoja..
-ale..kurwa no-chwycił się za głowe jakby miał sobie wyrwać włosy-ZALEŻY MI NA TOBIE ROZUMIESZ?! I NIE CHCE ŻEBY KTOKOLWIEK CIE OBRAŻAŁ!-trzymał mnie w ramionach i potrząsał mną lekko.gdy skończył patrzyłam na niego załzawionymi oczyma.
-Will…przestań-powiedziałam ledwo słyszalnie i wybiegłam z zaplecza.biegłam przed siebie.. byle dalej,tak żeby nikt mnie nigdy nie złapał ani nie zatrzymał. Usiadłam na pagórku i jeszcze dłuższą chwile płakałam. Gdy się nad tym zastanowiłam pomyślałam że nie mam pojęcia czemu płakałam.. za dużo myśli galopowało mi w głowie. CZY TO ZNACZY ŻE WILL MNIE KOCHA?! Boże.. chciałabym myśleć że to nieprawda. Gdy usłyszałam za sobą kroki,podskoczyłam. Ale byłam za bardzo sparaliżowana żeby uciec.
-biegłem za tobą-usłyszałam nagle kojący głos Willa
-niepotrzebnie-odburknełam
-Nicky….huh-usiadł obok mnie i schował twarz w dłonie- może za dużó ci powiedziałem…nie chce zniszczyć naszej przyjaźni,jeszcze tym bardziej przed wyjazdem do Hollywood-dotknął delikatnie mojej ręki tak że przez moje ciało przebiegł silny dreszcz- ale naprawde osiemnaście lat to dużo jak na skrywanie tego że..
-NOSZ DO KURWY NĘDZY GDZIE WY SIĘ SZWĘDACIE!-ooooo…Izzy się znalazł ..szkoda że akurat teraz. Wstaliśmy i otrzepaliśmy się z ziemi.
-huh…to moja wina Iz..ja uciekłam…
-Ale…
-nie Will..za dużo już powiedziałeś-zadzwoniłam do szefa i wziełam sobie wolne na reszte wieczoru. Siedziałam w domu sama, bo mama znów poszła do pracy na nocną zmiane. Nie wiem co w tym momencie było gorsze. Samotne siedzenie w domu? Czy rozmowa z Willym…

czwartek, 9 sierpnia 2012

can u imagine that?...of course no..


-Nicky! Co ty tu robisz? –ułyszałam zadowolony i troszke zdziwiony głos Willa…
-pracuję
-czemu nam nic nie powiedziałaś?-dopytywał się zaskoczony równie co Will,Izzy
-jakoś nie było okazji.. i wyleciało mi z głowy…nie ważne. Mam dużo pracy.
-jest Rodger?-Rodger…mój szef i szef całej tej budy. Zapomniałam że chłopcy mieli obiecany koncert w LMP.
-jest. Zaraz go zawołam.RODGER!!
-jestem chwilowo zajęty!! Zaraz tam przyjde!!
-no…musicie moment poczekać.
-jasne- chłopcy usiedli na wysokich krzesłach przy barze. Czekaliśmy na szefa z jakieś pół godziny a mi czas dłużył się niemiłosiernie więc zaczełam polerować szklanki
-napijecie się czegoś?
-martini z colą-bąknął Izzy
-Jacka Daniels’a jeśli łaska-nalałam im po drinku
-proszę bardzo. To o której macie ten koncert?
-właśnie to przyszliśmy ustalić z Rodgerem. Nie specjalnie nas doiformował.
-ahm…-oparłam się o lade.-kurcze ale tu kurewsko nudno
-no..w chuj…nic tu się nie dzieje-napomknął Izzy
-o! szafa grająca!- proszę. A nie mówilam że Will zachowuje się jak małe dziecko? Wrzucał dwudziestopięcio centówki i co chwila wybierał nową melodie,świetnie się przy tym bawiąc
-czemu się tak uśmiechasz?-wytrącił mnie z zamyślaenia Izzy.
-czemu co? A..tak..przepraszam.zamyśliłam się. Czy kolacja u twojej mamy jest nadal aktualna?
-no ba! Will też wpadnie.. o ile nie wciągnie go ta gra hazardowa.NAŁOGOWE SŁUCHANIE MUZYKI. MA SAK RA
-oj daj mu spokój..nie się bawi póki jeszcze może..
Po mojej pracy ustaliliśmy termin i date koncertu z Rodgerem. Poszliśmy całą trójcą do  Stradlinów. Czasami zazdrościłam Izzyemu jego rodziców. Kochali się. Nie bili. Byli ze sobą. Jak jedna wielka cudowna i wspaniała rodzina. Usiedliśmy do stołu przy przepysznym burito i zrobiliśmy burzę mózgów dotyczącą naszego wyjazdu do Hollywood. Troche się posprzeczaliśmy.potem pogodziliśmy. My tak mamy. To u nas normalne a wręcz naturalne. Czasami Will mnie mocno wkurzał..swoimi argumentami w związku z wyjazdem.

niedziela, 5 sierpnia 2012

...tooo late for run.. god! no...


-Axl. Musimy pogadać. Teraz. Zaraz
-Nicky? To ty? Czemu dzwonisz o 4.30 nad ranem?
-nie mogę spać.. musze z tobą pogadać..
-dobra..wpadaj do mnie,bo nie zwleke się z łóźka
-będę za 15 minut-nie mogłam spać. Musiałam z nim pogadać. Nie wiem czemu akurat do głowy przyszedł mi Will. I tak było już za późno..a raczej za wcześnie na kogokolwiek innego. Właśnie w taki oto sposób znalazłam się właśnie koło piątej rano w domu Bayleyów. Weszłam jak zwykle przez okno u Willa w pokoju. Wolałam się nie natykać na ojczyma Willa. a jego pokój był jedynym miejscem w domu do którego nie miał prawa wejść. Po tym co mu zrobiłam lata temu nie miał cywilnej odwagi spojrzeć prosto w oczy ani Willowi ani mnie. Nierozumiem. Przecież mama Willa jest taką ciepłą, miłą i mądrą osobą. Dlaczego pozwoliła Willowi tak cierpieć. Nic jej nie zrobił przecież. Zawsze grał na pianinie. Śpiewał razem ze mną w chórze. Nie sprawiał kłopotów. Dobrze się uczył. A ona go tak zepsuła. Zniszczyła. Zmiażdżyła. Po prostu najzwyczajniej w świecie zabiła od środka. Nie nie od zewnątrz żeby śmierć była szybka. Woli go zabijać na raty. Po kawałeczku. Od środka. Precyzyjnie. Wiecznie. To nienormalne jak łat..
-cześć Will…-otworzył jedno oko i odkrył kołdrę
-siemka,wskakuj jeszcze się prześpimy chwilke
A co mi tam-pomyślałam i położyłam się obok Willa. był ciepły,pachniał czymś bardzo ładnym. I w ogóle stało się w końcu tak że poszłam spać koło niego. Około jedenastej obudził mnie zgrzyt drzwi do pokoju Willa…przyniósł mi śniadanie.
- wolisz tosty czy omlety?
-omlety. Masz syrop klonowy?
-jasne. Powiedz mi tak oprócz tego że przyszłaś się przespać to co jeszcze cie do mnie sprowadza?
-huh..rozmawiałam z Michelle…
-Nicky..prosiłem cie.
-wiem. Musiałam Will…
-dobra mów lepiej co ci powiedziała
-no szczerze…to nie była do końca zadowolona twoim pomysłem. Wręcz była wściekła tym że tak sobie ubzdurałeś
-nic sobie nie ubzdurałem. Jedz bo ci wystygnie.-wolałam przemilczeć reszte  tego wątku rozmowy. Nie chciałam ciągnąć dalej tego co i tak wszyscy uważali za bzdure.
-która godzina?-zapytałam nagle
-coś koło 13.00 a co?
-musze iśc do prac.. do pracy do mamy. Musi mi dać troche kasy na obiad.
- może pójde z tobą?
-NIE! Znaczy… nie…poradze sobie..może kiedy indziej ,dzięki za troske-zebrałam swoje rzeczy i wyskoczyłam przez okno na trawnik ogródka pani Bayley. Nie dbała nigdy o niego. Wszystko miała gdzieś. Dobra ,nieważne,bo zaraz się znów niepotrzebnie wkurzę.
 Dojechałm do pracy jeszcze przed 14.00. przebrałam się,zjadłam troche shoarmy i jak zawsze stanęłam za ladą. Nic się nie działo więc zaczełam rysować w notesiku do zamówień jakieś postacie. Potem oczy. Zwierzęta. Instrumenty. Bryły. Rzeczy.Kwi… usłyszałam brzdęk dzwonka gdy dwójka młodych ludzi weszła do baru. Na początku nie wiedziałam kto to, ale gdy wyostrzył mi się wzrok zauważyłam Willa i Izzyego. Było już za późno na ucieczke.

czwartek, 2 sierpnia 2012

do u know what?


-i?-zapytałam prawie z piskiem,chrząknęłam- przepraszam… i? –zapytałam spokojniej
-i co. I nic… a se wymyślił…
-huh..cały on. Napijesz się czegoś?
-martini z coca-colą
-jasne. już –nalałam szklanke coli i kilka dużych kropel Martini- z lodem?
-mhm- Izz już rozsiadł się na kanapie i wyłożył brudne trampy na stolik. zamknęłam oczy i wciągnęłam gwałtownie powietrze i zatrzymałam je w płucach. Chciałam mu zwrócić uwage,ale jakoś nie potrafiłam.podałam mu szklanke z colą i usiadłam naprzeciwko niego w bujanym fotelu.
- to co robimy?
- czemu się mnie pytasz. Jestem facetem. To ty jesteś w naszym stadzie odpowiedzialna za planowanie.-popatrzyłam na niego spode łba
-wysiliłbyś się troszke Iz-mlasnęłam i wypuściłam powietrze nosem,patrząc w okno- rany jego pomysły mnie już przerastają
- ja też wysiadam-upił duży łyk drinka. Nagle usłyszałam chrzęst klucza w zamku
-Nicole! Jestem w domu!
-mamo nie musisz krzyczeć. Jesteśmy w salonie…
-„śmy”? –zajrzała do salonu-o cześć Isbel . co u mamy?
-spoko. Jeszcze żyje –uśmiechnął się lekko
-ahm-bąknęła w roztargnieniu mama szperając w torebce-to dobrze że ma nową fryzure.musze iśc-i poleciała do siebie do pokoju. Izz zmarszczył brwi
-nie mówiłem że mama ma nową fryzurę..
-spoko-przewróciłam oczami- to normalne..ona tak zawsze..
-ona cie nigdy nie słucha?
-och stary. Dobrze że chociaż cie zauważyła-podniosłam lekko brwi-zwykle nawet tego nie robi..
-masakra-zmarszył się Izz
-i co mam zrobić. Taka jest i tyle.
-wiem- zdjął nogi ze stolika- pójde już. Późno już.
-jutro do ciebie wpadne po pr..popołudniu..-uff! Prawie się wygadałam!!
-spoko.mamarobi burito na kolacje. Zaprosze też Willa. Pogadamy o tym wypadzie.
-jasne . do jutra
-pa-wyszedł z domu. Pozostały po nim tylko błodne ślady podeszw trampek. Ta noc była okropna. Cały czas śnił mi się Will na przemian z Izzem i Michelle… budziłam się co godzine oblana potem. Huh.. tego wyjazdu to na pewno nerwowo nie wytrzymam.

środa, 1 sierpnia 2012

...and nothing else matters...


-Michelle?-musiałam z nią pogadać..była młodsza odemnie o 3 lata. Co z tego że mieszkała w Seattle na drugim końcu kraju? Zawsze była moim oparciem.
-Przy telefonie. Kto mówi?
-to ja Nicky
-A cześć..co tam? Co u mamy?
-sama wiesz jak jest. Nawet z nią już nie gadam. Nie mam kiedy… wraca w nocy z pracy. Pracuje u siebie w gabinecie.
-rozumiem. Coś się stało że dzwonisz?
-nie…znaczy.. pamiętasz Williama Bayleya?
-coś mi świta…to ten rudzielec z chóru który mnie tak wkurwia?
-huh..-przewróciłam oczami. Nigdy się z Michelle nie lubili. Nie mam pojęcia czemu. Cały czas od kąd pamiętam dogryzali sobie. Mam tylko nadzieje że nie z mojego powodu.- tak to ten…nie możesz się z nim pogodzić?
-weź spierdalaj . z tym dupkiem? Chyba cie pojebało
-o widzie że taty nie ma w domu..
-czemu?
-bo przeklinasz
-oj nie zgrywaj takiej świętej. Nic nie przebije tego że byłaś już notowana na policji tyle razy ze swoim kochasiem
-TO NIE JEST MÓJ KOCHAŚ MICHELLE!
-wybacz. Narzeczony
-Michelle…
-sory.. no co z nim?
-chce mnie wziąć na wycieczke do Hollywood i do was do Seattle-odpowiedziało mi tylko głuche piii piii pii pii,odłożyła słuchawke. Zapewne po tym jak usłyszała to z Seattle. W sumie nie po to wyjeżdżała żeby teraz na niego czekać. Wybrałam numer do Willa. Nikt nie odpowiadał. Usłyszałam dzwonek do drzwi.pobiegłam otworzyć
-cześć Wi..a to ty Izz..
-ty się księcia z bajki spodziewałaś?-wszedł do mojego domu w ubłoconych trampkach.aż syknęłam. Dopiero umyłam podłoge
-co się stało?
-nic Izz..po co przyszedłeś?
-myślałem że się ucieszysz
-ciesze się ale nie wiem co tu robisz-oparłam się o futryne drzwi
-Will mi mówił o wycieczce.