niedziela, 29 lipca 2012

Sometimes... u can better have nothing to say...


-dzień dobry pani Stradlin –weszłam po domu i wytarłam buty. I tak zaraz pewno powiedziałaby mi żebym ich nie ściągała.
-wejdź wejdź kochanie zrobiłam na kolacje wasz ulubiony makaron-mama Izziego kochała kuchnię włoską. Coż się jej dziwić przecież jeździła co chwile do Włoch..
-dobry wieczór –do kuchni w obłoconych butach Willie wparował do kuchni niemalże strącając posążek buddy na półce
-cześć  Bruce –przywitała Willa pani Stradlin. Zawsze tak do niego mówiła..on tego nie cierpiał ale musiał się przyzwyczaić…WILLIAM BRUCE BILLY BAYLEY. Tak w całości nazywał się Will.
-co dziś na kolacje pani Stradlin?
-ej..dude..może grzeczniej?
-najdroższa pani Stradlin, matko monarchy Isbel co dziś pani szykuje na wieczerzę?-wybuchneliśmy śmiechem
-oj Bruce Bruce..makaron wam zrobiłam
-mmm pychota . Is, gdzie jutro idziemy?-a tak.. nie powiedziałam wam..ale pewno i tak by wkońcu wyszło w praniu. Will nie chodzi już do szkoły od jakiś 3 lat. Daje mu darmowe korki w zamian za to że on uczy mnie grać na pianinie. Is rzadko chodzi do szkoły,ale daje jakoś rade. On z resztą i tak nie potrzebuje się uczyć. Nie specjalnie ma aspiracje na pójście na studia. A jego mama się go nie czepia, bo i po co? Jest już dorosły może decydować sam za siebie. Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam Izziego w szkole. Zawsze miał dłuższe włosy niż pozostali chłopcy. Will zaczął zapuszczć włoski dopiero po tym jak się dowiedział że jego biologiczny ojciec nadal żyje. Wtedy był zły na wszystkich. Nawet na mnie ,chociaż nie mam pojęcia czemu.
-hmm.. możemy troche pograć u mnie w garażu.. muszę tam ogarnąć bo po ostatnim razie zostało w pizdu butelek.
- spoko… Nicky wiesz że w sobote mamy koncert w Laflayette Midnight  Pub?
-nie.. pierwsze słysze. Fajnie że w ogóle sobie przypomniałeś o tym że go macie-upiłam spory łyk coca-coli
-oj przepraszam.. Izzy? Mówiłeś to już tym cheerlederkom? W szególności Maggie i Taylor?
-mhm- zadowolony założył ręce za głowę
-aha…fajnie…ja dziękuję za kolacje pani Stradlin. Muszę już iść
-Ale Nicol… stygnie siadaj
-właśnie Nicky nie strzelaj fochów…siadaj..
-NIE..nie.. naprawde dziękuję. Dobranoc-wyszłam z ich domu jak gdyby nigdy nic. NO BOSZ KURCZE! CZEMU JA SIĘ ZAWSZE DOWIADUJE OSTATNIA??!! I TO PO MAGGIE I TAYLOR! Znam ich dłużej. Ale cóż. Jak widać ich nie kręce. Wolą się miziać z tymi lalkami… po prostu poszłam do domu. zamknęłam się na cztery spusty bo mama i tak nie wraca na noc do domu bo ma nocną zmianę. Włączyłam jakąś płytę Aerosmith na gramofonie, i położyłam się na sofe. Myślałam nad tym kim jestem dla moich bliskich…dla Willa….Izziego…pani Stradlin…dla mojej mamy…mojej siostry…mojego taty… dla ludzi ze szkoły. Czy ja coś w ogóle znaczę.
Rano obudził mnie odgłos kosiarki. Mój sąsiad, pan Franklinson, kosił trawę u siebie w ogródku. Muszę iśc do pracy-pomyślałam. Zeszłam do kuchni i zobaczyłam w przedpokoju szpilki rozrzucone w nieładzie pod drzwiami. No.. mama wróciła z nocki. Pewno śpi. Zrobie kawę. Sama też się z chęcią napiję,a co.. obudzę się przynajmniej. Musiałam wyjść żeby zdążyć na drugą do pracy. Pracuje jako kelnerka w Laflayette Midnight Pub. Will i Izzy jeszcze o tym nie wiedzą ale nie będę im mówić. Po co… nie wszystko muszą o mnie wiedzieć. I tak wie wiedzą wszystkiego.. i może nich tak pozostanie.

Brak komentarzy: