-dzień dobry pani Stradlin –weszłam po domu i wytarłam buty.
I tak zaraz pewno powiedziałaby mi żebym ich nie ściągała.
-wejdź wejdź kochanie zrobiłam na kolacje wasz ulubiony
makaron-mama Izziego kochała kuchnię włoską. Coż się jej dziwić przecież
jeździła co chwile do Włoch..
-dobry wieczór –do kuchni w obłoconych butach Willie
wparował do kuchni niemalże strącając posążek buddy na półce
-cześć Bruce
–przywitała Willa pani Stradlin. Zawsze tak do niego mówiła..on tego nie
cierpiał ale musiał się przyzwyczaić…WILLIAM BRUCE BILLY BAYLEY. Tak w całości
nazywał się Will.
-co dziś na kolacje pani Stradlin?
-ej..dude..może grzeczniej?
-najdroższa pani Stradlin, matko monarchy Isbel co dziś pani
szykuje na wieczerzę?-wybuchneliśmy śmiechem
-oj Bruce Bruce..makaron wam zrobiłam
-mmm pychota . Is, gdzie jutro idziemy?-a tak.. nie
powiedziałam wam..ale pewno i tak by wkońcu wyszło w praniu. Will nie chodzi
już do szkoły od jakiś 3 lat. Daje mu darmowe korki w zamian za to że on uczy
mnie grać na pianinie. Is rzadko chodzi do szkoły,ale daje jakoś rade. On z
resztą i tak nie potrzebuje się uczyć. Nie specjalnie ma aspiracje na pójście
na studia. A jego mama się go nie czepia, bo i po co? Jest już dorosły może
decydować sam za siebie. Pamiętam jak pierwszy raz zobaczyłam Izziego w szkole.
Zawsze miał dłuższe włosy niż pozostali chłopcy. Will zaczął zapuszczć włoski
dopiero po tym jak się dowiedział że jego biologiczny ojciec nadal żyje. Wtedy
był zły na wszystkich. Nawet na mnie ,chociaż nie mam pojęcia czemu.
-hmm.. możemy troche pograć u mnie w garażu.. muszę tam
ogarnąć bo po ostatnim razie zostało w pizdu butelek.
- spoko… Nicky wiesz że w sobote mamy koncert w Laflayette
Midnight Pub?
-nie.. pierwsze słysze. Fajnie że w ogóle sobie
przypomniałeś o tym że go macie-upiłam spory łyk coca-coli
-oj przepraszam.. Izzy? Mówiłeś to już tym cheerlederkom? W
szególności Maggie i Taylor?
-mhm- zadowolony założył ręce za głowę
-aha…fajnie…ja dziękuję za kolacje pani Stradlin. Muszę już
iść
-Ale Nicol… stygnie siadaj
-właśnie Nicky nie strzelaj fochów…siadaj..
-NIE..nie.. naprawde dziękuję. Dobranoc-wyszłam z ich domu
jak gdyby nigdy nic. NO BOSZ KURCZE! CZEMU JA SIĘ ZAWSZE DOWIADUJE OSTATNIA??!!
I TO PO MAGGIE I TAYLOR! Znam ich dłużej. Ale cóż. Jak widać ich nie kręce.
Wolą się miziać z tymi lalkami… po prostu poszłam do domu. zamknęłam się na
cztery spusty bo mama i tak nie wraca na noc do domu bo ma nocną zmianę.
Włączyłam jakąś płytę Aerosmith na gramofonie, i położyłam się na sofe.
Myślałam nad tym kim jestem dla moich bliskich…dla Willa….Izziego…pani
Stradlin…dla mojej mamy…mojej siostry…mojego taty… dla ludzi ze szkoły. Czy ja
coś w ogóle znaczę.
Rano obudził mnie odgłos
kosiarki. Mój sąsiad, pan Franklinson, kosił trawę u siebie w ogródku. Muszę
iśc do pracy-pomyślałam. Zeszłam do kuchni i zobaczyłam w przedpokoju szpilki
rozrzucone w nieładzie pod drzwiami. No.. mama wróciła z nocki. Pewno śpi.
Zrobie kawę. Sama też się z chęcią napiję,a co.. obudzę się przynajmniej.
Musiałam wyjść żeby zdążyć na drugą do pracy. Pracuje jako kelnerka w
Laflayette Midnight Pub. Will i Izzy jeszcze o tym nie wiedzą ale nie będę im
mówić. Po co… nie wszystko muszą o mnie wiedzieć. I tak wie wiedzą
wszystkiego.. i może nich tak pozostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz